Mariusz Kobzdej, od 1982 roku mieszka na skarpie warszawskiej, bibliotekarz
Fot: K.Piądłowska





“Ze Skarpą Warszawską wiąże się taka jedna opowieść, którą pamiętam. Jest to opowieść związana z powstaniem warszawskim oraz z tym odcinkiem, który jest tuż pod Uniwersytetem Warszawskim. Tam jest w tej chwili taki duży trawnik, natomiast kiedyś były tam budynki. W czasie powstania trwały tam ostre walki. Znam opowieść jak siostry z Wiślanej wychodziły od siebie, aby zbierać i pomagać rannym. Jedna z tych sióstr, którą znałem, ale już niestety nie żyje, opowiedziała mi, że właśnie tam została ranna, ciężko ranna. Dopiero wieczorem siostry mogły ją stamtąd zabrać. Kiedy powstanie się skończyło i siostry wychodziły z rannymi, których ocaliły i których przetransportowały, to tę siostrę niosły na takim fotelu, ranną. To była naprawdę niezwykła siostra, ona potem przez lata pomocnicą kardynała Wyszyńskiego.” 

“Druga opowieść, to opowieść marszałka Chrzanowskiego, którego znałem. Mieszkał na Powiślu, na Solcu. On walczył również w powstaniu warszawskim i właśnie tutaj walczył. Opowiadał mi, że wielu chłopców zginęło w kolejnych atakach na Uniwersytet Warszawski. Takie miejsce upamiętniające te wydarzenia znajduje się na Tamce, w miejscu obok kładki, pod tą kładką dokładnie.” 

"Nie chcę mówić o skarpie jako o drodze, którą idzie się z góry na dół. Wiesz, o takim codziennym chodzeniu z domu do pracy i na odwrót. Dla mnie Powiśle to większość mojego życia. To jest bardzo ciekawe życie. Opowiadam o fragmencie moich ostatnich kilkunastu lat, w którym pracuje w bibliotece, do tego czasu, rzuciłem pracę w telewizji… nie dało się tam normalnie żyć. I poszedłem na dłuższy urlop – półtora roku, mieszkając na Powiślu. I to jest cały ten okres odkąd pracuję w bibliotece na Powiślu, na Tamce mieszkam od 82 roku." 

"Nagle pojawiła się propozycja biblioteki, abym był młodszym bibliotekarzem na Świętojańskiej. No i tam pracuję z dziećmi i robię wystawy. Ale zrobiliśmy jedną rzecz niezwykłą! Na rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego taka moje koleżanka powiedziała, że ma świetny pomysł. No i rzeczywiście był świetny, ale to wymagało wyjścia z biblioteki i zrobienia rzeźby wysokości otaczających budynków. To była taka jakby drabina do nieba. Na szczeblach były ulokowane duże zdjęcia z powstania, tej grupy która wychodziła z kanału… oni wychodzą, idą… To było przed katedrą, na placyku. I nagle stało się miejscem, gdzie przychodzą ludzie i zapalają świece. Ja właściwie mieszkałem wtedy w bibliotece bo oni przychodzili bez przerwy i pytali co tu jest!?" 

"Ale wcześniej, w tej bibliotece (na ul. Świętojańskiej - przy. aut.) udało się też zrobić inną wystawę. Właściwie nie miałem zdjęć i nie wiedziałem jak oddać getto, bo chodziło o getto. No i wpadłem na pomysł, żeby przedrukować fragmenty listów które zachowały się w archiwum, wykopanych zresztą po wojnie. Kartki które przychodziły do getta i kartki wysyłane, które nie wyszły. Fragmenty powiększyliśmy, wydrukowaliśmy na zwykłych kartkach i przybijaliśmy to do ściany. Cała biblioteka była tymi listami wytapetowana. Trzy piętra. Ludzie przychodzili i czytali. Ale pamiętam jak nagle przyjechały do nas dwie wycieczki. Jedna wycieczka była z Paryża a druga z Berlina. To przyjechali polscy żydzi. Przyjechali bo dowiedzieli się, że jest taka wystawa. Mówili: „my przyjechaliśmy do ciebie na tę wystawę”, to był główny sens ich wyprawy. Wiesz, chodzi o to, że w jakiś sposób ujawnia się to czego nie ma. I tam zacząłem to robić. Młodszy bibliotekarz zajmujący się dziećmi na co dzień…" 

"A tutaj (Centrum Informacji im. Jana Nowaka Jeziorańskiego – przyp. aut.) praca zaczęła się, bo powstało nagle nowe miejsce. Ta biblioteka była ale w pewnym momencie dostałem taką propozycję aby wykorzystać tę salę. No i zacząłem myśleć kogo zaprosić, z czym zaprosić. Cel był taki aby przyciągnąć ciekawych ludzi skądś tam którzy mają coś do powiedzenia, ale po to żeby wyciągnąć ludzi z tych bloków (okolice ul. Czerniakowskiej, ul. Górnośląskiej – przyp. aut.). Tutaj zobaczyłem jak wolno następuje taki proces, takie uspołecznienie człowieka, że człowiek się otwiera, jest gotów to tego aby zacząć odważnie odkrywać coś dla siebie. A może tego nie robić. Tutaj właśnie zobaczyłem, że bardzo silne działania mogą przynieść słaby bardzo rezultat. I to nie jest tylko zorganizowanie spotkania. To jest też uczestniczenie w życiu bieżącym – co się dzieje, czego brak, czego chcemy się dowiedzieć, wyjaśnić sobie i coś powiedzieć." 

"To „tutaj” to jest Powiśle. Właściwie cała moja religijność zaczęła się konkretyzować żyjąc tutaj na Powiślu. Bardzo intensywnie. To odkrywanie siebie. Znaleźć siebie, odkryć siebie – to jest najtrudniej. Zobaczyć siebie-króla ale i zobaczyć żebraka, właśnie takiego, któremu nie masz ochoty patrzeć w lustro."  

"Najważniejsze to jest zakochać się… ale też w tym co ja robię. To jest kawałek mnie. Tutaj to pcham, lokuje. To też jest trudne. Nie wszystkie związki są łatwe. Ale miłość to jest coś ważniejszego niż związek. To jest właściwie dawanie. Ile dajesz? Co dajesz? Czy potrafisz naprawdę dać komuś żeby to coś od Ciebie było przyjęte? Lubimy sobie dawać prezenty. Ale to nie o chodzi o prezent, tu chodzi o siebie, o to aby dać coś z siebie. To jest cholernie ważne. Nie chcę marnować swojego czasu i tych ludzi którzy tu przychodzą."