Andrzej Mierzejewski, inżynier, Warszawiak od kilku pokoleń, pasjonuje się modelarstwem lotniczym i historią lotnictwa, 60 lat
Fot: K. Piądłowska 



"Temat mnie zainteresował w 2005 roku, bo ma związek z tym samolotem [PZL.50 Jastrząb, który jesienią 1939 roku stał w pobliżu warsztatów samochodowych Citroëna u zbiegu ul. Czerniakowskiej i Górnośląskiej – przyp. aut.], a ponieważ historia samolotu wiąże się z Powiślem, to stąd to nasze spotkanie. W każdym bądź razie w 2005 zobaczyłem w „Telewizyjnym Kurierze Warszawskim” relację z otwarcia w Muzeum Woli wystawy fotografii z Warszawy tuż po przegranej kampanii wrześniowej, i na ekranie ukazuje się zdjęcie samolotu, którego zdjęć do tej pory nie można było zobaczyć. Ze zdjęć zrobionych w 1939 r. w czasie wizyty hr. Ciano, które były do tej pory znane, nie można było wywnioskować, jak ten samolot wyglądał w całości. Konstrukcja otoczona była ścisłą tajemnicą, a we wrześniu 1939 roku jego dokumentacja została zniszczona przez wojsko. Przed wybuchem wojny planowano wprawdzie wystawienie samolotu na wystawie w Paryżu, później na wystawie w Brukseli, ale w rezultacie nic z tego nie wyszło." 


"Natomiast zdjęcie pokazane na wystawie w Muzeum Woli wykonał w 1939 ówczesny maturzysta [Roman Mazik – autor zdjęć pokazywanych w Muzeum Woli – przyp. aut.] Wspomina on, że zrobił cztery zdjęcia, i że to były różne egzemplarze tego samolotu. I tutaj zaczęło się moje dochodzenie, dlatego, że ta jego opowieść nie bardzo mi się zgadzała. Co prawda widziałem zrobione przez niego cztery zdjęcia, ale ja odnalazłem na nich raptem dwa samoloty, a z jego wspomnień wynikało, że było ich więcej, i że ten samolot sfotografował przy ul. Wilanowskiej, czyli nie tam, gdzie to było w rzeczywistości [nie przy ul. Koźmińskiej w pobliżu Górnośląskiej – przyp. aut.]. Ja obszedłem cały rejon w okolicy przedwojennych zakładów Citroena, byłem również na Wilanowskiej, próbowałem zlokalizować dokładnie miejsce, w którym stał ten samolot. Doszedłem do wniosku, że na trzech fotografiach pana Mazika jest ten sam egzemplarz, z podobnych ujęć zrobiony, ale w różnym czasie. Autor zdjęć twierdził, że to eksponowane zdjęcie zrobił 1 października, a ja się dowiedziałem, że pierwszy jednodniowy opad śniegu był 10 października, następny dopiero pod koniec listopada. A trzeci śnieg – też praktycznie mały opad był dopiero 10 grudnia. No, i zacząłem sobie to jakoś ustawiać chronologicznie, co zresztą przedstawiłem szczegółowo moim artykule w 25 numerze „Model Hobby”. Dla mnie cała tajemnica tych zdjęć polega nie na tym, że on te zdjęcie w śnieżnej scenerii musiał zrobić najpewniej 10 grudnia, ale to, że nikt nie jest w stanie powiedzieć, co dalej się z tymi samolotami stało, chociaż stały w tym miejscu przez ok. 4 miesiące. Jest tylko krótka wzmianka Andrzeja Glassa, że na przełomie roku 1939 i 1940 Niemcy je zabrali, ale w jakich okolicznościach to się odbyło i gdzie przewieźli samoloty, czy je badali, to tego nikt do tej chwili nie wie. I to chciałbym poznać - do którego dnia samoloty stały na tym terenie ? – czy może do połowy stycznia? Czy żyje jeszcze ktoś, kto jest w stanie dopowiedzieć tę historię dalej?"



"Na hasło „skarpa” przychodzi mi na myśl obraz z okolicą kościoła p.w. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Dlatego, że tam ta skarpa jest rzeczywiście bardzo stromą skarpą i taką charakterystyczną, dobrze widoczną znad Wisły. Natomiast tutaj na wysokości Mokotowa, to skarpa jest dużo łagodniejsza i oddalona od rzeki. Nawet jak schodzimy w kierunku Myśliwieckiej, ulica Profesorska, osiedle na Jazdowie, to ta skarpa jest dużo łagodniejsza i mniej widoczna znad Wisły, i dlatego ja kojarzę bardziej tamten północny fragment skarpy, tak do Zamku i mostu Śląsko-Dąbrowskiego." 



"Moja parafia z młodości to właśnie parafia Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli najstarszy kościół warszawski – on jest pobudowany bezpośrednio na szczycie skarpy, przy ul. Przyrynek na Nowym Mieście. Na ul. Ciasnej chodziłem do szkoły podstawowej, a do tego kościoła na religię. No i oczywiście w zimę urywałem się, ze świetlicy ze szkoły na wagary, na „górkę panny Marii” – tak tę skarpę nazywaliśmy. I ona się być może tak nazywa do tej pory. Tam się zjeżdżało na teczkach spod klasztoru, bo są tam również zabudowania klasztorne po południowej stronie ul. Przyrynek. Na dole w tej chwili jest modny obecnie i znany park fontann. Widowiska jakie się tam odbywają najlepiej jest obserwować z tej skarpy. A przed wojną było jeszcze inaczej. W tym miejscu u podnóża skarpy była ul. Rybaki, natomiast po wojnie nie było tam już żadnej zabudowy – wszystko musiało być zburzone. Wspominam to miejsce z sentymentem, bo to było najlepsze miejsce do zjeżdżania w okresie mojego dzieciństwa. Na górkę prowadzą drewniane schody, bardzo wysokie – tak, że frajda była niesamowita, jak człowiek się po nich wdrapał i stamtąd mógł sobie zjechać. Druga górka była w Ogrodzie Krasińskich, ale tamta jest dużo mniejsza i wrażenia z jazdy nie były tak silne, jak ze skarpy wiślanej."