Anna Wronka, urodzona, wychowana i zakochana w Warszawie, matka dziecka, 34 lata.
Fot: K. Piądłowska |
„Agrykola, raczej Łazienki zupełnie mi się nie kojarzą z Powiślem, a już w ogóle nie wiedziałam, że to jest jakaś »skarpa». O tym się dowiedziałam w połowie liceum. W jakiejś gazecie były artykuły o skarpie i nasza pani od WOS-u przyniosła je na lekcje”.
„Ze skarpą kojarzy mi się głównie Agrykola. I od ósmej klasy podstawówki chodziliśmy tam co roku na Dzień Wagarowicza. Bo tam były najlepsze koncerty. I to był wspaniały pierwszy dzień wiosny, ponieważ był tak ciepły, że wszyscy chodzili w krótkich rękawkach, a na zakończenie tego koncertu wszyscy kąpali się w fontannach. I wróciłam do domu mokra. W sumie od tego pierwszego razu, już bez względu na pogodę, kąpaliśmy się w fontannie. Moje buty martensy – jedna para, kąpała się co roku i były na chodzie”.
„Cała ta dolna część [skarpy] wydaje mi się taką dziurą w ziemi i mam takie wrażenie, że tam ciągle jest w górę, jest ciemno, tak wilgotno i trochę piwniczny klimat. Ale później zaczęłam chodzić na kometkę na Solec i zaczęłam znowu odkrywać skarpę – tym razem w środku lata. Tam są takie fontanny przy skateparku „Jutrzenka” i tam to wspaniałe uczucie, jak po takiej kometce idziesz sobie w mega skwarny dzień, i po prostu widzisz taką fontannę, zawijasz sobie dżinsy i z tymi dziećmi sobie spacerujesz. To lubię w letnich kometkach, że idziemy sobie pod fontannę i wszyscy sobie tam siedzą (…)”
„Teraźniejszość związana ze skarpą? To takie malutkie knajpki i takie życie…, trochę namiastka życia gdzieś w takich zagranicznych miastach, gdzie ludzie bardzo dużo chodzą po knajpach, siedzą sobie, piją kawkę, piwko, chodzą na śniadania, na obiady”.
„Góra skarpy – maga wyszykowana. Dopiero odkąd mam Adama [syna – przyp. aut.], zaczęłam odkrywać uroki Parku Ujazdowskiego”.
„Mam też historię romantyczną związaną ogrodem różanym w Łazienkach, ponieważ tak, jak tradycją było udanie się Dzień Wagarowicza na Agrykolę, tak samo tradycją było w pierwsze takie ciepłe, letnie dni, żeby pozwolić się zamknąć strażnikom w Łazienkach, jak zamykali po zmroku, i tam spędzić noc w ogrodzie różanym”.
„Dla mnie skarpa zaczyna się gdzieś w okolicach Bednarskiej – »moja skarpa« – a kończy się, kiedyś tam przeszłam – w okolicach Warszawianki. Kiedyś sobie zrobiłam taki spacer tą dolną częścią skarpy i do „Warszawianki” doszłam i tam dalej jest wszystko zagrodzone. Tylko ona się tak trochę przerywa – za Łazienkami, jak się wyjdzie z Łazienek ... to w sumie człowiek nie wie co ze sobą zrobić”.
„Nie lubię tych schodów z Mostu Poniatowskiego, jak się schodzi z Muzeum Narodowego na dół. Jest ciemne i zawsze ktoś stoi, po prostu, jak się idzie w środku nocy, to naprawdę jest takie niefajne. Ale za to pięknie skarpa wygląda, jak wracam sobie do domu Mostem Poniatowskiego, rondem Waszyngtona i przepięknie zimą wygląda – to jest jedyny moment, kiedy ona jest jasna i taka świetlista, jest usłana takim świeżym, migocącym śniegiem i wtedy to wszystko wygląda, jak z bajki, a ty masz ty też taki dodatkowy przywilej, że obserwujesz to wszystko z góry. Najlepiej! Prawą stroną idąc Poniatowskiego w stronę Pragi. Tam wtedy jest ładnie”.